To już 25 lat funkcjonowania firmy Projektowanie Maszyn W.Pietrzyk, P.Żabiński na rynku.
Jak wspominacie początki?
Początki działalności wspominamy z sentymentem: pracowaliśmy w mieszkaniach, na deskach kreślarskich, bez komputerów, profesjonalnych programów. Zanim zdecydowaliśmy się na założenie własnej firmy pracowaliśmy w Wytwórni Łożysk Ślizgowych Bimet w Gdańsku. Choć czasami przychodzi refleksja, że za późno zaczęliśmy działać samodzielnie, to doszliśmy do wniosku, że wcześniejsza praca dla kogoś miała swoje plusy. Poznaliśmy ciekawych ludzi, nabraliśmy doświadczenia. Dobrze, że zaczynaliśmy tam gdzie można się było wiele nauczyć. Nie był to stracony czas.
Co hamowało Was przed wcześniejszym rozpoczęciem działań na własną rękę?
To były inne czasy, inny rynek. Hamowała nas struktura gospodarcza w kraju, my chcieliśmy sprzedawać myśl techniczną, a wtedy nie było to modne. Po 1989 roku wiele się w Polsce zmieniło, nastąpił szybki rozwój prywatnych firm i my wykorzystaliśmy ten moment.
Jak się to wszystko zaczęło?
Dla nas impulsem stała się torba „reklamówka” J. Pamiętamy boom na nie, ciągły ich niedobór. Krajowi producenci reklamówek zaczęli sprowadzać maszyny – automaty do ich produkcji z zagranicy. Wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu wykonaliśmy projekt zgrzewarki do worków foliowych z pełnym wyposażeniem przystawek do wykonania różnego typu opakowań. Na podstawie naszego projektu powstały dwa takie automaty. Staliśmy się w tym momencie jedynymi w Polsce specjalistami w zakresie technologii budowy takich maszyn. Weszliśmy w tę branżę i zostaliśmy tam na dobre kilka lat. Zrobiło się o nas głośno, a klienci trafiali do nas z całego kraju a nawet z zagranicy. Nasze urządzenia stały w wielu miejscach w Polsce, a w niektórych zakładach pracują do dziś.
Z czym zmagaliście się jako młodzi przedsiębiorcy?
Na początku najtrudniej było nam zbudować poczucie pewności siebie, że wiemy już dostatecznie dużo aby pójść na swoje, że damy radę. Musieliśmy też nauczyć się sprzedawać wizję i pomysł urządzenia, czyli coś, co jeszcze nie istniało, bo przecież maszyna powstawała później. To co mogliśmy pokazać klientowi to sterta kartek z projektami. Klient na tej podstawie musiał nam zaufać i zainwestować w maszynę. Nigdy nie byliśmy handlowcami tylko inżynierami. Sprzedawać nie bardzo umieliśmy, ale jak zaczynaliśmy opowiadać o projekcie byliśmy w swoim żywiole i klienci nam wierzyli.
Jakieś praktyczne rady?
To czego nauczyliśmy się, to to, że maszyna musi nie tylko dobrze działać ale też wyglądać. Odrobiliśmy tę lekcję bardzo szybko i mocno nam to pomogło. Klienci widząc estetyczną maszynę ufali, że będzie solidna. To zaufanie dodawało nam wiatru w żagle i pozwalało skupić się na tym, na czym znaliśmy się najlepiej – tworzeniu koncepcji i konstruowaniu.
Jak widzieliście wtedy swoją przyszłość? Planowaliście ją?
Pozwoliliśmy, żeby firma rozwijała się we własnym tempie. Nie wychodziliśmy z planami dalej niż 6 miesięcy. Początkowo nie mieliśmy funduszy na większe inwestycje, wynajęcie hal, kupienie sprzętu więc wszystko musiało odbywać się w sposób zrównoważony.
Najpierw robiliśmy tylko projekty, potem składaliśmy maszyny u klientów, zlecaliśmy produkcję elementów podwykonawcom, dopiero z czasem zaczęliśmy budować urządzenia u siebie. Coraz większa liczba projektów oraz gabarytów budowanych urządzeń zmuszały nas do dalszego rozwoju i wynajmu lub zakupu większych powierzchni.
W 1999 roku zatrudniliśmy pierwszego pracownika, a w 2000 roku wynajęliśmy pierwsze biuro i kupiliśmy własną obrabiarkę. Zaczęli pojawiać się nowi klienci, z nowych branż. Ten organiczny rozwój był dla nas bezpieczny, nie musieliśmy tak bardzo ryzykować. Po drodze obserwowaliśmy innych, którzy przeinwestowali, zadłużyli się i splajtowali. Nie chcieliśmy tego.
Należy pamiętać, że w tego rodzaju działalności jaką prowadzimy jeden nieudany projekt może położyć całą firmę. Rozwój, w naszej ocenie, powinien wynikać z potrzeb i uwzględniać aspekt ryzyka, które z czasem dotyczy już nie tylko założycieli, ale również pracowników i ich rodzin. Zawsze mieliśmy to z tyłu głowy.
Jakie momenty okazały się przełomowe w działalności firmy?
W pewnym sensie każdy etap: pierwszy projekt, wynajęcie biura, zatrudnienie pracownika, a potem kolejnych itd. można uznać za kamień milowy w rozwoju firmy, ale bezsprzecznie 2000 rok był szczególny. Weszliśmy wtedy w branżę Automotive. Dla firmy nastała nowa era: nowych wyzwań, dużych i złożonych projektów. Dziś branża Automotive stanowi 80% naszej działalności.
Ostatnie 5 lat to sporo zmian. Nowa struktura spółki, nowa siedziba.
Od lat naszą firmę tworzy stały, godny zaufania zespół pracowników. Zmiana struktury prawnej to pewnego rodzaju długotrwały proces przekazywania sterów w ręce pracowników, bo to właśnie wśród nich widzimy przyszłych sukcesorów firmy.
W 2017 roku przenieśliśmy się do obecnej siedziby spółki w Pruszczu Gdańskim. Budowaliśmy wtedy największą naszą linię montażową i potrzebowaliśmy więcej miejsca. Tu mamy ponad 1000 metrów kwadratowych i sporą przestrzeń do realizacji nowych projektów.
Co uważacie za swój największy sukces?
Sukcesem jest to, że od 25 lat z powodzeniem funkcjonujemy na mocno konkurencyjnym rynku i nadal się rozwijamy. Przez te wszystkie lata ciężko pracowaliśmy, byliśmy konsekwentni, uparci, wiedzieliśmy co chcemy robić i wierzyliśmy w to co robimy. Mamy do siebie pełne zaufanie. Zrealizowaliśmy wspólnie ponad 1000 projektów i co najważniejsze nadal dogadujemy się, uzupełniamy i patrzymy w tym samym kierunku. Po prawie 40 latach znajomości, nie jest to wcale tak oczywiste J. Zbudowaliśmy też wspaniały zespół zdolnych i zaufanych współpracowników, z którymi chcemy pracować przez następne 25 lat. J
Czego Wam życzyć?
Przede wszystkim zdrowia. Jak będziemy zdrowi, to ze wszystkim sobie poradzimy. Przez te 25 lat staraliśmy się być solidni, nie odpuszczać. Latami pracowaliśmy na zaufanie i markę. Rozwijamy się i idziemy konsekwentnie do przodu, a wspierają nas w tym nasi pracownicy i klienci, którym przy tej okazji chcemy serdecznie podziękować.
Rozmowa z Wojciechem Pietrzykiem i Pawłem Żabińskim